wtorek, 24 maja 2016

LA SPORTIVA AKASHA - RECENZJA



Stopa:
Szeroka
Drop:
6 mm
Rozmiary:
36 - 47,5
Waga:
330 g (rozmiar 42)

Klasyfikowanie Akasha w butach La Sportiva
Akasha to najnowszy model butów La Sportiva, stworzony do długich treningów lub biegów na ok.100 km. Na dłuższe dystanse do tej pory mieliśmy tylko model ULTRA RAPTOR, dzisiaj jest moim zdaniem dużo wygodniejsza opcja.
Co do lekkości i dystansów możemy klasyfikować buty La Sportiva w takim sposób :
- Bushido
- Mutant
- Akasha
- Ultra Raptor

Gdzie testowałem
Kupiłem buty w marcu jak tylko były dostępne na włoskim rynku, płaciłem za nie 120 euro (cena katalogowa 150 euro). Potrzebowałem butów do Ultra maratonów górskich, żeby biegać swobodnie przez kilka godzin. Testy zrobiłem we Włoszech (skalne góry, drogi żwirowe, asfalt, pola) i w Polsce (Warszawa, Szczawnica i Zakopane).

Plusy i minusy na rożnych podłożach
Asfalt – wiadomo że w biegach ultra mamy kawałki asfaltowe mimo że je wcale nie lubimy. But jest taki miękki, że bieganie po asfalcie to nie problem.
Kamienie – buty dobrze chronią nam stopy, są stabilne i z wysoką amortyzacją. Mimo, że konstrukcja nie jest taka mocna jak w Ultra Raptor udało się zbudować trochę lżejsze buty i dać poczucie bezpieczeństwa na technicznych zbiegach.
Ziemia utwardzona, klasyczny szlak – Akasha to świetny but do póki szlak jest suchy. Niestety na mokrych terenach (i tu nie mówię o Łemkowynie czy o ekstremalnych warunkach) zbierają dużo błota i po kilku metrach jesteśmy wyżsi o 5 cm....tak jak Ultra Raptor się świetnie sprawdza z błotem, tu jest katastrofa.

Podsumowanie
+
Akasha to bardzo wygodne buty dla szerokiej stopy, gwarantują świetną amortyzacje, dobrą stabilizacje i pasują do każdego suchego terenu. Buty bardzo wytrzymałe, mimo kilometrażu wysokiego nie widać znaków zniszczenia.  

-
Błoto to ich największy wróg, zdecydowanie nie polecam je nosić, jeśli przed startem padało deszcz. 


czwartek, 19 maja 2016

BIEGANIE NA ZAKYNTHOS : GDZIE BIEGAC I JAK ZREALIZOWAC SWÓJ PLAN TRENINGOWY



Bieganie na Zakynthos to bardzo fascynująca i jednocześnie trudna sprawa: wakacje dla wielu osób, to odpoczynek, a dla niektórych świetna okazja, żeby zrobić sobie mini obóz. W moim przypadku to zdecydowanie ta druga opcja. Brak konkretnych podbiegów i zbiegów w Warszawie sprawia, że jak tylko jest możliwość porządnie trenować do ultra górskich mam tendencje dodać parę akcentów do mojego planu treningowego.
Żeby było jasne co robiłem i w jakim sposób, wklejam tu mój plan treningowy, który nie przewidywał że będę właśnie w Grecji i który prawdopodobnie miał był zrealizowany w Warszawie.

 1 dzień : ok 1 godz biegania  
 2 dzień : 3h00 cross + stretching.
 3 dzień : cross 2h30 na 80% + 30 min na 90% + stretching
 4 dzień : 1h00 na 70% + ćwiczenia
 5 dzień : 30min rozruchu + 10 razy 30 s podbieg + 10 min truchtu +
stretching
 6 dzień : 2h00 cross + stretching
 7 dzień : 2h00 na 80% + szybkie zbiegi + stretching

Crossy zostały zmienione na teren górski, codziennie. Płaskie odcinki byłe oczywiście ale je dodałem do planu tylko jako poranne rozruch bo zależało mi żeby kręcić więcej kilometrów.



Poziom trudności

Zakynthos to zdecydowanie miejsce trudne jeśli chce się biegać w górach. Nie ma czegoś takiego jak oznaczone szlaki i tereny są głownie dwa: asfalt lub drogi żwirowe. Moja baza była w Laganas i pierwszy konkretny podbieg był około 500 metrów od hotelu. Każdy trening zaczyna się na asfalcie i za nim znajdziecie drogę żwirową trzeba biec około 6 kilometrów. Wtedy zaczyna się fajna trasa dookoła gór która się kończy ostrymi zbiegami w jakiejś miejscowości lub...w martwym punkcie miedzy drzewami oliwnymi. Niestety tylko 2 razy na całej wyspie udało się znaleźć drogi żwirowej z której można było kontynuować bez wracania. Poziom techniczny tych dróg jest dosyć niski, mimo nachylenia nie trzeba mieć nie wiadomo jakiej techniki.
Asfalt jest przyjemny bo oczy zawsze mają gdzie patrzeć: tu morze, tu góry, to osiołki lub kozy, tu piękne drzewa. Panorama pomaga bo często taki podbieg trwa około 8 kilometrów z nachyleniem do 20% (średnie 10-15%) według oznakowań. Kiedy nogi już są zmęczone i biodra bolą zaczyna się ostry zbieg i tak jest cały czas.
Jeśli jednak biegać w górach nie chcecie, można na płaskim po asfalcie lub po plaży. Plaża jest dosyć twarda i poziom trudności jest niski.
Krótko mówiąc: jest gdzie trenować bo Zakynthos tak jak inne Greckie wyspy jest mocno górzysta.



Jakie buty w górach?

Pojechałem do Grecji z dwoma parami butów: Adidas Adios 3 i Hoka One One Speedgoat.
Pierwsze podejście w górach było w Adiosach bo nie wiedziałem czy w ogóle mi się uda znaleźć coś innego od asfaltu: jak pisałem zero oznakowań. Jak już byłem na drodze żwirowej podbiegi były ok ale zbiegi zdemolowały mi stopy. Do dzisiaj prawa stopa bardzo boli bo kamienie są małe i bardzo ostre.
W butach trailowych wiadomo, że nie fajnie jest biegać po asfalcie, zwłaszcza kiedy amortyzacja jest mała. Mimo wszystko uważam że warto biegać w nich około 10 km po asfalcie żeby się potem konkretnie bawić na zbiegach bez żadnego bólu.
Hoka One One ułatwiły mi zadanie bo mają świetną amortyzacje i są bardzo lekkie dlatego Adiosy zostały tylko na poranny rozruch.

Gdzie biegać?

Tylko wschodnia strona jest dosyć płaska, cała reszta ma dużo fajnych i charakterystycznych miejscowości do których warto biegać.
Startując z Laganas prawie zawsze biegniemy do Lithaki i wtedy jest skrzyżowanie : albo ostro w góry na Agalas (około 12 km jedną stronę), albo w lewo na Keri Beach (około 7 km jedną stronę) albo w prawo na Pantokratoras/Zakynthos town. Pierwsza opcja jest najtrudniejsza, od morza jest około 8,5 km samego podbiegu, potem 2 kilometry zbiegu i jeden z najlepszych widoków na całej wyspie. Za Agalasem zaczyna się droga żwirowa bardzo kreta która zbiega nad morze, jest bardzo długa i możecie biegać w stronę południa lub północy. 7 km od morza, za nim skręcacie na Agalas możecie iść prosto: droga dalej pod góry prowadzi do miejscowości Agios Leon, klimatyczna miejscowość przez której się idzie do pięknego Portu Limnionas (zdjęcie poniżej).



Port jest około 20 km od Laganas wiec jeśli nie chcecie sobie robić maratonu górskiego jeździe po prostu quadem do Agios Leon i potem biegiem do Portu Limnionas i Roxa. Znajdziecie na miejscu bardzo fajną tawernę (zdjęcie poniżej) gdzie możecie jeść lub po prostu pic sobie włoskie espresso (marki Kimbo) i wracać.




 Poziom trudności dosyć wysoki bo droga jest bardzo stroma, quad miał problem się „wspinać”. (na zdjęciu fragment drogi).




Jeśli chcecie biegać na Keri Beach podbieg trwa do Lithaki a potem droga jest dosyć płaska. Jak będziecie na punkcie widokowym (jeden z najpilniejszych miejsc na wyspie) zaczyna się ostry zbieg który prowadzi do celu ale który będzie z drugiej strony czekał na Was i już taki przyjemny nie będzie J Poziom trudności : średni.
W Lithaki bardzo dobrą opcją jest skręcanie w prawo: jeśli szukacie górskie klimaty biegniemy do Pantokratoras gdzie są głownie dwa podbiegi, jeden asfaltowy z nachyleniem czasami powyżej 20% (i super widok na Laganas, Zakynthos town i morze ) albo drogą żwirową po drugiej strony góry (tu są zdjęcia i z jednego i z drugiego punktu).




Biegając na Zakynthos town droga jest płaska, możecie potem wracać dolną drogą wzdłuż morza.

Podsumowanie


Piękna wyspa na której da się dobrze trenować i się porządnie wzmacniać i męczyć. Bardzo polecam bo teren nadaje się do każdego rodzaju treningu. Temperatura czasami jest dosyć wysoka wiec zawsze lepiej mieć bidon, plecak lub po prostu trochę pieniędzy przy sobie żeby coś kupić do picia po drodze. Jeśli wybieracie się z Pantokratoras w góry kupcie wcześniej coś bo oprócz owiec nie będzie nic. Inne kierunki natomiast mają miejsca gdzie możecie się zatrzymać. Średnio góry mierzą około 450 metrów, najwyższy punkt ma około 700 metrów: żeby osiągnąć szczyt potrzebny jest zejście z drogi żwirowej w 90% przypadkach. 

środa, 4 maja 2016

JA, NIEPOKORNY MNICH: PSYCHOLOGICZNE GRY I TRIKI


Że jestem mnichem to wiadomo: nie imprezuje, stosuje pewną dietę, nie pije, nie palę itd itd... a, że niepokorny to dopiero od 23 kwietnia. Jadąc do Szczawnicy próbowałem się specjalnie nie stresować przed startem, szczególnie w pociągu: przez 2 godziny rozwiązywałem sudoku i czytałem  bardzo fajny artykuł o mistycznej strony biegów ultra (to był jakiś azjatycki portal po angielsku, nazwy niestety nie pamiętam). Temat jest dla mnie wyjątkowo ciekawy bo od kilku tygodni się zastanawiałem „o czym ja mogę myśleć podczas takiego długiego biegu?”. Nie ukrywam, że psychiczna strona zawsze była moim słabym punktem.
Nie wiem dlaczego, ale każdy bieg u mnie jest związany z piosenką która...mi się nie podoba! Powiedziałbym nawet,  że ta piosenka którą mam w głowie od pierwszego do ostatniego kilometra mnie męczy i denerwuje! Każdy bieg, to inna piosenka i NIGDY to nie piosenka którą lubię...do cholery, co to ma być??Dlaczego? To jest jak być fanem AC/DC i śpiewać „Baby one more time”!!!
Pewny biegacz, bohater tego artykułu, rozmawiając w Azji z mnichem powiedział mu że kiedy trenuje widzi gdzieś tam daleko w niebie samolot...że ten samolot go denerwuje i że chciałby go nie zauważać. Mnich słuchał uważnie i pytał : ”czy możesz coś zrobić, żeby ten samolot nie latał?” – „Nie” odpowiedział biegacz. „Dokładnie, nic nie możesz zrobić, nie masz na to wpływu, niech sobie lata. Ważne tylko żebyś nie budował lotniska”.
Tak jak bohater tej historii (który potem już nie patrzył na żaden samolot) mi się udało usunąć z głowy tą denerwującą melodię myśląc o słowach tego mnicha. Ta perspektywa to jeden z elementów, które mi pomogły dotrzeć do mety mimo problemów ze skurczami przez 67 km. Tak, dużo km, i wyobraźcie sobie że z bólu musiałem leżeć na ziemi za każdym razem (7 w sumie). Dlaczego tak? Nie wiem. Może dieta nieodpowiednia, może treningi za mało adresowane pod ultra, może brak doświadczenia i nieznajomość własnego ciała...nieważne. Coś trzeba było robić, bo o wycofaniu nie było mowy, nie po to tyle trenowałem.

Zaczęła się więc seria pewnych trików.

Zacząłem z następującą techniką: ja biegam i boli, ale osoby które kibicują są uśmiechnięte, robią sobie zdjęcia, bawią się, one żadnego bólu nie czują. Próbowałem stosować technikę taką, że jestem kibicem i patrzę na siebie kiedy biegam. Z tej perspektywy widziałem siebie, biegacz który wolnym krokiem napierał do przodu. Widziałem buffa, moje buty, moją minę, to byłem ja ale...bez bólu. Ćwiczyłem ostatnio taką technikę i mimo, że łatwa nie jest i nie działa przez 12 godzin, mogę śmiało powiedzieć, że w moim najgorszym momencie ( od podbiegu na Niemcową do Gromadzkiej) udało mi się przetrwać mimo słowa organizatora z dnia poprzedniego które mi krążyły po głowie: ”Najwięcej osób decyduje się wycofać na 44 km, tam gdzie przepak”.


Kolejna technika, albo lepiej, gra którą stosowałem żeby o czymś myśleć i jakoś się bawić mimo skurczów to była „marka butów”. Chodzi o to żeby próbować zgadywać czy biegacz który nas mija lub który mijamy ma buty danej firmy. „Następny biegacz na trasie zakładam, że nosi Brooksy” – i tak dalej.
Dla odmiany zacząłem się bawić „numerami startowymi” :” zakładam, że następny biegacz ma numer startowy parzysty” itd itd itd.....
Nie ukrywam, że same gry prawdopodobnie by nie działały gdybym nie stosował podstawową technikę strategiczną, mianowicie dzielenie trasy w kawałkach. U mnie to działa w bardzo prosty sposób: od punktu odżywczego do następnego, w tym przypadku w kawałkach po około 20 km. Jeśli mamy kryzys wiadomo, że inaczej brzmi :”jeszcze 4 km i napiję się czegoś”, a „oh kurde, jeszcze 50 km a już umieram”.

Ostatnie 10 km po płaskim, tak zwana przez organizatorów „próba charakteru” specjalnie mnie męczyła, ale jak często bywa w biegach ultra, zawsze jest z kim gadać. Uczyłem się jeszcze jedno: NIGDY nie pytać turystów ile km do mety!Odpowiedzi mogą rozwalić system! Mając niecałe 2 km do mety słyszałem od bardzo poważnej Pani „mmmm jakieś 8 km”, od drugiej że 5, od kolejnej, że już jestem ale ja nic nie widzę.... Myślałem, że skoczę do Donajca lub kradnę rower J nigdy nie zazdrościłem tak bardzo kiedy ktoś jeździł rowerem, tak lekko z górki trzeba by było pedałować tylko minimalnie, bez trudu, i Szczawnica by była od razu za rogiem...
Jednak zbliżając się do mety, słysząc głos speakera i patrząc na tłumy biegaczy z innych biegów bardzo szybko się zapomina o wszystkim, co bolesne i negatywne, pozostaje tylko czas na dumę i..na zimne piwo :)