Gdybym miał znaleźć wspólną cechę pomiędzy amatorami byłaby nią z
pewnością umiejętność szukania wymówek przed / po starcie przy kolegach /
rywalach.
Zwróciliście uwagę na to ile razy ktoś Wam powiedział przed startem
:”Czuję się świetnie, bardzo dobrze się przegotowałem, dam czadu”?
Na początku tego posta pisałem o amatorach. To nie znaczy, że
profesjonaliści nie szukają wymówek ale skoro to ich praca, ich lista będzie
dużo krótsza: mogą mówić o kontuzjach, chorobach lub, że ich dziecko płacze w
nocy i nie mogą dobrze spać ale przecież nie za bardzo mogą powiedzieć coś w
stylu „nie miałem czasu trenować”.
Chyba się zgadzacie ze mną jeśli mówię, że najczęstsza wymówka to „dużo pracuję, nie mam czasu trenować tak
jak bym chciał” lub „w ogóle nie mam czasu trenować”. Większość z Was którzy
czytacie w tej chwili ten post pracuje i prawdopodobnie robi to ciężko. Ja mam
tak samo. Od 6 rano do 18 mnie nie ma w domu, jeżdżę minimum 300 km dziennie
samochodem, co tydzień jestem gdzieś indziej, często nie mam gdzie jeść
normalnego posiłku ale…czas na trening się znajdzie, zawsze. „Volere e’ potere”
mówimy po włosku, czyli „chcieć to móc”. Mam w planie bieganie w terenie ale
jest już noc? Ok, wezmę czołówkę. Jeśli boimy się biegać po ciemku zawsze
możemy to robić na bieżni mechanicznej lub tam gdzie jest światło.
Kolejna
wymówka to obowiązki rodzinne. Dzieci, żona,
kochanka ( J ) to standard u większości ale pamiętajmy, żeby
nie zwalać na nich winy za słabe wyniki. Jest czas na wszystko, życie to ciągłe
szukanie kompromisów. Ja na przykład chciałem biegać i biegać kiedy byłem z
rodziną w Karpaczu na Boże Narodzenia i jak się domyślicie nie zbyt ładnie by
było zniknąć na kilka godzin kiedy w ciągu roku jest naprawdę mało okazji
spędzania czasu razem. Rozwiązanie jednak było: trenować kiedy inni śpią.
Czołówka, budzik wcześnie rano i…do zobaczenia na śniadaniu J
Pogoda. Polska zbyt łaskawa nie jest, ale ani deszcz and śnieg to nie są powody,
żeby nie trenować. Nie pada tylko na waszej ulicy. Nie tylko Wam jest zimno.
Wszyscy Ci co są na linii startu mają podobne warunki.
Kontuzja. Doświadczenie mi mówi, że czasami przesadzamy. Jeśli kontuzja jest
poważna nie powinno się startować, a jeśli paluszek boli nie powinniśmy mówić,
że przez to daliśmy ciała i mieliśmy o 2 min gorszy czas.
Zastanawiam się: po co to nam? Dlaczego dużo osób ma problem z prostym
stwierdzeniem „dzisiaj byłem słabszy”, „muszę jeszcze ciężej trenować” lub
„inni dzisiaj byli ode mnie lepsi”?
Jestem zdania, że prawdziwy biegowy gentelman nie mówi czy był lub jest
chory. Pewien polski biegacz wygrał bardzo ważny bieg i nie mówił konkurencji,
że miał gorączkę. Tylko jego rodzina o tym wiedziała. Mimo choroby wygrał a
nawet gdyby wtedy nie wygrał, wiem, że by nie skoczył z tekstem „no tak, nie
wygrałem bo byłem chory”. Taki ma być kierunek niezależnie od naszego poziomu
biegowego.
Kochamy ultra? Nie ma czegoś takiego, że bolało więc przez to nie
byliśmy w pierwszej dziesiątce. Mieliśmy skurcze? To standard, inni też prawdopodobnie
mieli, a jeszcze inni wylądowali w krzakach nie raz.
Opowiadać można, tylko nie róbmy z tego powód naszej porażki.